Strona:Stanisław Karwowski - Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego T1.pdf/452

Ta strona została przepisana.

się natychmiast do owego borku, aby wstrzymać Polaków od niepotrzebnego krwi rozlewu.
W środę było spokojnie. Pani Sadowska w czwartek rano powróciła z synem Stanisławem, którego febra napadła, do Słupów.
Gdy rano siedzieli sobie, spokojnie na kanapie, naraz posłyszeli brzęk pałaszy w sieni. Drzwi się otworzyły i weszło około 10 huzarów z karabinami i pistoletami w ręku. Stanisław Sadowski zapytał ich, czego żądają. Wtedy jeden z huzarów wskazując na niego, zapytał się pani Sadowskiej: „Czy jestto ten sam syn Pani, który był w Paryżu, czy ten drugi?” Pani Sadowska, wstawszy z kanapy, odpowiedziała, że to jej syn Stanisław, który był więziony w Berlinie. „Den suchen wir eben, das ist der Rechte”, zawołali huzarzy i wymierzyli karabiny na niego. Matka zasłoniła go, błagając o litość nad bezbronnym i chorym synem. W tej samej chwili padło kilka strzałów z boku. Sadowski, ugodzony w rękę i ramię, uchodzi do drugiego pokoju, huzarzy gonią za nim i przeszywają go sześciu strzałami. Pada bez ducha, a huzarzy biją go jeszcze kolbami po głowie. Nareszcie na zaklęcia matki przestają okrutnicy pastwić się nad trupem.
Na odgłos strzałów wpada kilku żołnierzy z piechoty do pokoju i przebijają trupa bagnetami, a drudzy, przyłożywszy bagnety do piersi przytomnej tam pani Dąmbskiej, żądają wydania broni, której w całym domu nie było. Rzucić się też chciało rozbestwione żołnierstwo na młodego Dąmbskiego, ale głos matki, że syn jej głuchoniemy, wstrzymał ich od zabójstwa. Zbrodniarze rozeszli się wreszcie, mówiąc: „Da hast du deine Freiheit, du verfluchter polnischer Hund.”
Po chwili nadszedł inny oddział wojska, a z nim Kramer, górnik, kopiący sól w Słonawach, i asesor Goeldner z bandą chłopów. Wszedłszy do dworu, niby to ubolewał Kramer nad nieszczęściem pani Sadowskiej, dodał przecież odchodząc, iż inaczej stać się nie mogło i że ten sam los spotka drugiego jej syna, Nepomucena, gdziekolwiek go schwytają.

Świadkiem morderstwa była p. Konstantowa Sadowska. Oficera żadnego przy owych oddziałach wojska nie było. Goeldner z swymi ludźmi pilnował podwórza.[1]

  1. Gazeta Polska, nr. 36.