Strona:Stanisław Karwowski - Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego T1.pdf/491

Ta strona została przepisana.

Już w końcu marca zaczęły tworzyć się w W. Księstwie Poznańskiem niemieckie oddziały ochotnicze, które z zajadłością rzucały się na bezbronnych Polaków. Taki oddział utworzyli najpierw Treskow z Grocholina, dziewierz jego Wilhelm hr. Lüttichau i znani z występu w Słupach asesor Göldner z Szubina i górnik Kramer z Stonaw. Napadali domy polskich obywateli i pod pozorem szukania broni dopuszczali się okropnych okrucieństw[1], ubiegając się o lepszą z landwerą pruską. Szczególnie dokazywał sobie Göldner, bijąc Polaków po twarzy, wyzywając ich „polskimi psami”, „polskiem ścierwem.”
Pod wodzą owych hersztów, którym komisarz obwodowy Bulwin ofiarował się za przewodnika, banda kolonistów niemieckich z pod Kcyni napadła w nocy z 13 na 14 maja Rybowo, wieś radcy Ulatowskiego. Po obstawieniu wsi naokół, Kramer z kilku ludźmi wtargnął do dworu. Pani Ulatowska, będąc całkiem rozebraną, zatrzasła drzwi od pokoju, wołając, że to jej sypialnia i że chce wpierw ubrać się, zanim ich przyjmie. Pomimo to Kramer wpadł do pokoju i z krzykiem oznajmił Ulatowskiemu, który już leżał w łóżku, że go przyszedł aresztować. Gdy się pani Ulatowska zapytała, czy ma do tego upoważnienie, przyłożył jej pistolet z naciągniętym kurkiem do piersi, wołając: Hier ist der Auftrag!
Ulatowski wstał dobrowolnie i sposobił się do podróży, a tymczasem z kolonistów jedni rozpoczęli przeszukiwać dom i zabrali pieniądze w ilości 9 talarów wraz z innemi rzeczami, drudzy po wsi chwytali ludzi, pomiędzy nimi dwóch braci Sidzińskich, którym na podwórzu dworskiem okropną sprawili chłostę, a prowadząc ich do Kcyni, kolbami tłukli po głowie, aż im się twarze krwią zalały. Później puszczono tych ludzi jako całkiem niewinnych.

Takiego samego barbarzyńskiego obejścia doznał Niemiec Grünert, syn tajnego radcy i dyrektora Ziemstwa w Pile, a dziedzic Dobieszówka, i to za to, że miał ofiarować konia Polakom, jadącym do obozu, na który przystał generał Willisen w konwencyi jarosławieckiej. Jeden z rabusiów wystrzałem z pistoletu zranił go w głowę, tak, że padł i krwią się zalał, szczęściem, że rana nie była śmiertelna.

  1. Gazeta Polska, nr. 52.