uwiązany, i wśród naigrawań oprowadzali go po podwórzu jakby jakie dzikie zwierzę. Odetchnął dopiero, gdy pod strażą huzarów zawieziono go do fortecy.[1]
Tak samo znęcali się żydzi nad pojmanym Teofilem Koczorowskim, którego nawet urzędnicy policyjni wśród wyzwisk: „Ty łajdaku, ty gałganie!” bili i kopali nogami.[2]
Nie mając dosyć więzień, puszczał generał Pfuel schwytanych chłopów na wolność, ale po napiętnowaniu ich na uszach i rękach piekielnym kamieniem i po ostrzyżeniu włosów,[3] co się wręcz sprzeciwiało ustawom pruskim.
Jak w Poznaniu, tak i na prowincyi katowano publicznie podejrzane lub denuncyowane osoby bez różnicy płci i wieku, a w tych egzekucyach odznaczał się generał Hirschberg, który, gdy ręka kata omdlewała, sam jego miejsce zajmował.[4]
I tak opowiada Niemiec Schwyttay, że w Gnieźnie kazał dozorcy więzienia Boehnowi osmagać radcę sądu Kwadyńskiego, księgarza Langego i innych, a gdy Boehm niechętnie spełniał rozkaz na Langim, wyrwał mu z rąk kańczug i własnoręcznie bił z całej siły swą ofiarę, aż mu pot wystąpił na czoło, poczem z adjutantem poszedł na śniadanie, mówiąc: „Trochę ruchu nie zaszkodzi mi, zaraz apetyt będzie lepszy.”[5]
W Żninie dnia 17 maja generał Hirschberg kazał przyprowadzić na rynek nauczyciela Jaskólskiego, stolarza Rogalińskiego, sędziego polubowego i rajcę miejskiego (właściwie Niemca), i trzeciego obywatela, którzy, już poprzednio aresztowani, znów wypuszczeni zostali dla braku dowodu na to, o co ich posądzono. Generał, nie chcąc słuchać ich tłomaczenia, kazał jednemu wyliczyć 50, drugim dwom po 25 batów, a bić wolno i silnie. Dziesięciu żołnierzy biło kolejno. Radca ziemiański z Szubina był tego katowania świadkiem.[6]