skreślone, więc niejako urzędowe, zaczem przyzwoitością i powagą odznaczać się powinno, roi się odnośnie do Polaków od wyrażeń: Frechheit, Falschheit, wüthendste, bornierteste Köpfe, infame Insinuationen, Gesinnungs- und Gewissenslosigkeit, Umtriebe, Schleichwege und Intriguen, a powtóre przepełnione jest — jak mówi Niemiec H. Schmidt — umyślnemi kłamstwami, których żaden cel uświęcić nie może.[1]
W kilku słowach odpowiedział na ów paszkwil Gustaw Potworowski, nie wdając się w zbijanie fałszerstw, lecz ograniczając się na wykazaniu, że komitet narodowy wbrew twierdzeniu Spółki Brandt-Olberg był uznany jako władza.[2]
Drugą odpowiedź dała Gazeta Polska w numerze 65. Prawdopodobnie napisał ją Jan Koźmian.[3] Wykazano tam, że bez podania dowodów pozostały twierdzenia Brandta-Olberga, iż „członkowie komitetu (polskiego) obrzucili ministerstwo bez wątpienia temi samemi kłamstwami, temi samemi oszczerstwami, których w prowincyi tak obficie używali, a które bezczelnością swoją równych sobie pewno nie mają (!)” — że komitet miał wydać rozporządzenia, na mocy których wszyscy Niemcy wymordowani lub z kraju wygnani być mieli(!) — że chłopów zmuszono do kucia kos, szlachta odpędzała komorników, którzy się do tego nie zabierali — że księża za pomocą spowiedzi — według zeznań jeńców(!!) — podżegali wszystkich Polaków do powstania przeciw Niemców i rządowi pruskiemu, a tym, co się do powstania przyłączyć nie chcieli, odmawiali komunii i absolucyi(!).
Wykazała dalej Gazeta Polska, że broszura Brandta-Olberga pominęła milczeniem publiczne oświadczenie komitetu narodowego, iż instrukcya z podpisami Moraczewskiego i Berwińskiego z dnia 28 marca ani od niego ani z jego polecenia nie wyszła — że umacnianie obozów, zdejmowanie mostów, przerywanie traktów, zatrzymywanie sztafet i poczt nie było — jak twierdziła broszura — ani powodem ani dowodem zerwania konwencyi, lecz raczej obroną, środkiem wojennym po zaczepieniu obozów polskich — że nie była też powodem