Strona:Stanisław Przybyszewski - Poezye prozą.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

Och nie!
Skrzętnie chowali do chciwych skrzyń i spiżarń twoje bogactwo — a to, co było dla ciebie zabawką, a rozrywką ciężkich chwil, stało się ich pożytkiem:
Twojemi perłami nasadzili swe brudne łachmany. Twoje złoto i klejnoty przetopili i przekupili w okrągłe blaszki, a nawet z strzępów twych złotych tęczy wysnuli nitki, któremi dziergali swe żebracze szmaty.



Szedłeś przez ciemne pustynie. Niebo zawisło złowrogą groźbą nad Twoją głową; piekielna burza okręciła cię, szarpała i targała; tumany żwiru sypały ci się w oczy i krwawiły je; brodziłeś przez rozpalony piasek; żaden połysk gwiazdy nie mówił ci: tędy droga; szedłeś zrozpaczony oszalały bólem, a gdyś upadał, to smagała Cię jakaś wściekła ręka i wyła za Tobą:
Idź dalej! — dalej jeszcze! bo tak chce twoje przeznaczenie szedłeś straszny i okrutny, niszczyłeś wszystko naokół siebie, wbijałeś nóż w serce tym, których najwięcej ukochałeś; zginałeś karki tym, których chciałeś widzieć we wzniosłym majestacie wywyższałeś na trony nędznych niewolników; szedłeś wielki i rozpaczny, brocząc w krwi: serce targały przekleństwa i złorzeczenia Twych najdroż-