Strona:Stanisław Przybyszewski - Polska i święta wojna.djvu/18

Ta strona została przepisana.

bohaterskich bojów z zapartym oddechem śledzono, głęboki smutek i żałoba, z jaką wraz z Polakami przypadło grześć ostatnie nadzieje wskrzeszenia Polski, to wszystko znalazło w pieśniach niemieckich bardów, których nazwiska dotychczas nie spłowiały, przeciwnie nabrały jaszcze gorętszego blasku, głęboki, przejmujący, grozą i oburzeniem wstrząsający wyraz.
Długo, długo tułały się te zeszyty z pieśniami, nutami, apoteozującemi litografiami po dworkach polskich, albo butwiały na strychach, aż wreszcie zostały zebrane w zbożnym pietyzmie w trzech tomach, z których pierwszy się ukazał, jako dług wdzięczności Polaków, spłacony cieniom tych wielkich, gorącą miłością wolności trawionych mężów, dla których sprawa Polski, stała się ich własną sprawą, i nie tylko jako wdzięcznie spłacony dług, ale jako pomnik na cześć tego, co najszlachetniejszem w duszy niemieckiej: jej głębokiej w zbożnem nabożeństwie trwającej czci wobec śmiertelnych zapasów narodu, walczącego o swą wolność.
A działo się to roku 1831.
W »pieśniach polskich« Mikołaja Lenaua, Anastazyusza Grün’a, hr. Augusta Platena, barona Zedlitza, barona Maltitza, Karola Buchnera, Freiligratha, Herwegha, Grillparzera, by tylko najgłośniejsze nazwiska, wymienić, tkwi spory kawał historyi wszechświata, dla którego nie łatwoby znaleźć odpowiedni »pendant«.
O ziemię powalona, zgwałcona, wijąca się