Strona:Stanisław Przybyszewski - Polska i święta wojna.djvu/30

Ta strona została przepisana.

prędzej na barki sędziwego starca, księcia Michała Radziwiłła, który aczkolwiek był gorącym patryotą, ale o wojnie nie miał najmniejszego pojęcia. Dano mu do pomocy dzielnego Skrzyneckiego, na którym atoli ciążyło przekleństwo służby pod Napoleonem: brak samodzielności i własnej inicyatywy.
I teraz dopiero ochłonęła Rosya z pierwszego, bezradnego zdumienia i wysłała silną armię pod Dybiczem w pospiesznych marszach ku Warszawie, i teraz dopiero ocknęła się Warszawa z radosnego szału i upojenia nad co dopiero zdobytą wolnością, wolnością, która się już pod wpływem syreniej fletni Francyi i wspaniałomyślnych zapewnień Anglii wydawała być już trwałą zdobyczą.
Ocknęła się Warszawa, ale już za późno.
Zapóźno przejrzała, że od samego początku trzeba się było zdać na własne swoje siły, z niemi się liczyć i w nich tylko całe zaufanie i wszystkie nadzieje pokładać — coraz cieńszym dyszkantem wyciągała Francya swoje miłosne trele — Ludwik Filip drżał na myśl, że rewolucya w Polsce mogłaby się i na Francyę przerzucić i jednym zamachem zmieść go z tak czy tak już trzeszczącego tronu, Anglicy również wymiarkowali, że na tej całej awanturze nie zarobiliby ani jednego shilinga, i tak została Polska sama i na pastwę losu rzucona.
I teraz, gdy już wszystkie nadzieje zawodzić poczęły i łuska z oczu spadła, okazał się cały niezłomny