Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

ochotę zapalić papierosa, ale w sam raz sobie przypomniał, że nie można zapalać, bo już się ściemniało.
Oksza szalał z bezsilnej wściekłości — jeszcze miał się w swej mocy, ale zupełnie nie pojmował, co się z nim dzieje. Chwytał go bezustannie jakiś szał zapamiętałej złości na tego chama, który jak najwidoczniej sobie z niego kpił. To znowu palił go hańbiący wstyd, że jest teraz już całkiem zdany na łaskę i niełaskę Wojtka — charczało w nim i skowyczało coś: Zbrodniarzu! Zbrodniarzu! To znowu jakieś kamienne przerażenie — nie! nie kamienne — ten ruchomy kamień dawno się już zwalił w najgłębsze czeluście przepaści razem z Januszem — jak on się tylko zwał? aha! Godziemba! Godziemba! — a więc nie kamienne przerażenie, tylko takie, które jakoby było elektrycznością naładowane i włosy mu na głowie jeżyło, paraliżowało mu członki, tak, że zdawało mu się, iżby teraz kroku naprzód nie mógł zrobić.
A nagle zapadł w ciężką, pokorną zadumę.
— Nie zdzierżę Panie! Zawarłem z Tobą harde przymierze — nie! nie! całkiem nie harde — przeciwnie: bardzo pokorne: uległem woli Pana! On stworzył wojnę, bo w wojnie szuka duszy człowieczej z ręki człowieka — czemużby tym człowiekiem nie mógł być Wojtek? — Wojtek! który widział swoją panią w ciężkiej żałobie i słyszał, jak krzykiem jej cały świat się rozwył: Zbrodniarzu!
Przyłasiła się do jego serca ta rozkoszna myśl, że Pan na jego duszy mógłby poszukiwać zemsty z rąk Wojtka.
— Panie poruczniku!
Oksza słyszał czyjś głos, ale już go nic nie straszyło, ani przerażało, bo w tępem pragnieniu wyzwolenia czekał na onego, który na jego duszy miał pomsty szukać.
— Panie poruczniku!
Przez grubą mgłę w ciężkich gorączkowych snach kłębią-