Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

popielate kwiecie blekotu za opłotkami życia więdło — ale, im skrupulatniej swoje sumienie roztrząsał, im skrzętniej rozgrzebywał śmietnisko swego życia, wszystko znajdował, ale ani odrobiny miłości.
To jedno tylko wiedział, że tej obcej pani nie kochał — mógł odczuwać niesmak, wstręt, obrzydzenie — ale niepotrzebował zgrzytać zębami, że miłość jego została zawiedzioną, bo nie było w nim miłości, raczej cyniczne poczucie zawodu, że nie zdołał w zimnej i oschłej duszy kobiety miłości rozpalić, jakby żadnym cudem nie zdołał tego dokonać w pierwszej lepszej, którąby na targowisku samczej chuci tańszym kosztem mógł sobie kupić.
Samcza próżność, że on jeden — zwycięzca w tym głupim pościgu z kilkoma samcami naraz — jeszcze ten ostatni rekord weźmie!
Napróżno eksperymentował, trzeba było machnąć ręką i teraz zdawał sobie jak najdokładniej sprawę, że w całem tem kilkoletniem współżyciu w jednej klatce z tą w śmiesznym wyścigu zdobytą zamorską panią, nie przeżył nic, coby nie było spełzło po naskórku jego duszy, gdyby kropla wody po gładkiej tafli marmurowej... nic, nic nie pozostało z tych kilku lat ciężkiego wstydu, że kobieta, którą już żoną nazywać musiał, była już z rąk do rąk przechodziła, a który to wstyd pokrywał szarmancką hypokryzyą, że o niczem nic nie wiedział, ani nie wie, a, aby rolę swoją do końca doprowadzić, i równocześnie nie zmarnieć, jak ów histryon, który wykrzykiwał; qualis artifex pereo! udawał, co go zresztą nic nie kosztowało, niezłomną wiarę w wierność i stałość swej małżonki — a, aby pokryć tą ziejącą pustkę w sobie, sławił, dławiąc się od wewnętrznego, kpiącego śmiechu, z zapałem i szczerą emfazą jej niesłychaną piękność, jej nadzwyczajne talenta, niemiał dość najprzesadniejszych słów gorącego uwielbienia, najwyszukań-