Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

To nie on, Oksza, strącił ten ruchomy kamień — moc jego nie równała się tej, która zdołała glob niebieski strącić w tę piekielną otchłań — tylko On jeden, On, którego imienia ani ogarnąć, ani nawet wymówić nie wolno, zdołał to zrobić — zdołał strącić w przepastne odmęty on ruchomy kamień — glob ziemski.
Głębiej jeszcze odetchnął i poczuł większe jeszcze wyzwolenie a zarazem wstyd i upokorzenie:
Jak śmiał sobie w zuchwałej pysze przypisywać tę moc, by mógł kamień ów ruszyć i wtrącić go w przepaść — on robak — on proch marny — on niedołężny atom, który teraz gdzieś w odmętach czeluści wiruje! Jak mógł się ośmielić, próbować wziąść na swe barki krzyż zbrodni i grzechów całej ludzkości i chcieć się Bogu równać!
I bił się pokornie w piersi:
— Wybacz mi, Ty Niepojęty, Ty Nieogarniony, Ty Niewysłowiony, żem poczuwał się do ogromu zbrodni ponad miarę ludzkiej mocy, aby stać się uczestnikiem onej boskiej mocy, która globy ziemskie z ich niezmiennych torów w przepaść wrzucać i nimi, gdyby piłkami igrać może!
Dawno już ucichł zgiełk i zamęt i gniew krótkiej a rozjuszonej walki.
Ktoś do niego przemawiał i obejmował go, bu już miało się ku wieczorowi — tak mu po głowie chodziło — a syn człowieczy był śmiertelnie znużony i broczył krwią z kilku ciężkich ran.
Porca Madonna! Aha! to Grzela... oprzytomniał — teraz już oczy Wojska, które gdyby chciwe wędki o duszę jego się zahaczyły, puściły go na wolność — teraz był wyzwolony...
— A to psie krwie pana poharatali! słyszał to dokładnie jakby głos ludzki — i najwidoczniej Grzeli — ale coś, jakby z innego świata...