Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

ponoć kiedyś zbrodnia dokonaną została — ciecz roztopionego złota w bezżarnym blasku stygnących słońc: cały świat wokół zdawał się być tym bezżarnym ogniem zajęty, a w tym blasku szła blada niewiasta w strasznej żałobie, by szukać na dnie przepastnych czeluści tego, którego on był niebacznie z urwiska strącił.
I nie widząc się, czekali razem, rychło li się ten kamień w przepastnej studni pokaże.
A świat się palił i jął ciskać rozjuszone fale ognia zemsty i potępienia, a wycie, potępieńczy skowyt, straszliwy ryk, jakby się cała ziemia na kawały rozrywała, mózg mu rozpierał i zrozumiał, że to Wojna! Wojna-Zapomnienie! Wojna-Wyzwolenie! Oszołomienie!
Czem Janusz — czem on — czem z bólu obłąkana niewiasta — czem trupy naokoło?! — otworzył nagle oczy:
Stało się coś niepojętego!
Wyprężył się ostatkiem sił i dźwignął, bo zdawało mu się, że Bóg szeptał mu do ucha: Wstań, a będziesz z trądu twego oczyszczony! — ale cud się nie spełnił — ruszyć się nie mógł, widział tylko — nie oczyma — ale całym ogromem konającej duszy widział, jak opodal z bólu obłąkana, blada niewiasta w strasznej żałobie przykucnęła nad trupem Wojtka i delikatnymi palcami zamykała powieki nad szeroko rozwartymi oczyma trupa, nad oczyma z których, choć martwe, krzyczał pozew zaciętej zemsty, boć przecież Wojtek jeden był świadkiem jego zbrodni.
Ale oczy Wojtka zawrzeć się nie chciały.
Wtedy pochyliła się nad onemi strasznemi źrenicami i pocałowała je ona żałobna niewiasta, a oczy Wojtka jeszcze raz się szerzej rozwarły a potem się cicho zamknęły.
Niewiasta, bólem żałobna, dźwignęła się ciężko z ziemi, patrzyła chwilę, czy one martwe oczy raz jeszcze się nie rozewrą — a potem zwolna odchodzić jęła.