Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

I teraz wyrwał się straszliwy krzyk z piersi Okszy:
— To nie ja! To On! To On! Odwróć się ku mnie!
Ale napróżno ramiona wyciągał — napróżno wyrzucił wraz z krwią straszny krzyk:
— Odwróć się ku mnie! Niewiasta nie zwróciła ku niemu żałobnej twarzy — odeszła.
I nie danem mu było wstać i z trądu swego się oczyścić. I widział tylko, że ziemia swe usta otworzyła i wchłaniała krew wszelakiego stworzenia — a światło—krew jęło zwolna gasnąć, zrazu powoli — potem coraz szybciej — gwałtowny przypływ krwi-ognia cofać się począł, biegł, uciekał — a Janusza już nie było, ani żałobnej niewiasty, ani zemstą dyszącego Wojtka — wszystko zgasło i zamilkło wobec zapozwu, który go powołał przed bramę najgłębszej Tajemnicy.
A nie danem mu było wstać i z trądu swego się oczyścić.
— Zwróć się ku mnie! jęknął ostatnim tchem.
Ale niewiasta w ciężkiej żałobie, ta, która pocałunkiem swych ust powieki Wojtka zamknęła, już była odeszła z przed jego oczu i nie obejrzała się — legł cicho, bo wiedział: śmierć jego — Kaina — przez Pana pomszczoną zostanie nietylko siedmiorako, ale po koniec świata mordem, pożogą, zniszczeniem, zarazą — Wojną!
Głęboka ciemność zwaliła się upiornym ciężarem na jego duszę....