już miesiąc cały wsłuchiwał się z rozpacznym bólem w jej myśli, czytał je w jej oczach, w dotknięciu jej ręki, w każdym jej zmęczonym, wewnętrzną męką jakby obezwładnionym ruchu: milczenie jej aż nadto wymownie mówiło, gdy nagle po gwałtownym wybuchu miłości popadała w ciężkie zamyślenie, oczy mgłą się zasłaniały, a wokół ust wiądł blady uśmiech, jak mrozem zwarzony kwiat — wiedział, jak się jego męką serdeczną męczyła, jak szła śladem jego kalwaryjnej drogi i milcząc, w myślach swoich krwawy pot mu z czoła ścierała, a to milczenie słyszał teraz głośniej niż kiedykolwiek.
Spojrzał na nią ukradkiem, szybkim, lękliwym obrzutem oczu: po policzkach jej spływały łzy, usta jej drżały, a drobna twarz ściągnęła się skurczem ukrytej, tłumionej męki.
Przystanął, zatrząsł się, pochwycił ją w swoje ramiona, zcałowywał z ziębniętej jej twarzy łzy, sam czuł, że płacze: z większą jeszcze tkliwością kołysał ją w swych ramionach, jak chore, ponad wszystko ukochane dziecko:
— Nie płacz! Nie płacz! Ja wiem, że to, czegom Ci powiedzieć nie mógł, powiedzieć nie chciał, dawno już przeczuwałaś... ale Ty wiesz, żeśmy się dziś z naszą ziemią żegnali... Powinienem teraz paść przed Tobą na kolana, czołgać się przed Tobą z błagalną prośbą o przebaczenie — miałabyś prawo mnie teraz od siebie odepchnąć, bom niegodzien Ciebie, ani tej ziemi, którą tak marnie zaprzepaściłem, ale Ty mnie kochasz i tego nie zrobisz...
Oplotła gorąco ramionami jego szyję:
— Cicho, cicho! szeptała — przestań się już męczyć — przecież już się stało — miałam dosyć czasu, na wszystko się przygotować — od dawna wszystko przeczuwałam, ale to mi mego szczęścia zniszczyć nie zdoła — jesteśmy młodzi — miłość nasza wszystko przezwycięży — a ta ciężka strata nie jest dość ciężką, by mogła nasze szczęście zniszczyć.
Osunęła się na ziemię z jego ramion.
Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.