i kiedy, niszczącym orkanem nad ziemią przeleci, coś w nim go skręciło, jakby chciało w nim wydżąć wszystkie niewypłakane łzy; bijące ciężkim bólem tęsknoty serce uczuł w krtani, chciał coś powiedzieć, ale słowa z siebie wykrztusić nie mógł: za nagle go to opadło, chytrze, podstępnie, znienacka — wtedy, gdy się najmniej tego spodziewał.
Krew ciurkiem sączyła się w jego duszę — poranił sobie wyciągnięte ramiona o obręcz, ostrymi kolcami najeżoną, a którą drzewo Poznania było okolone.
W dali rozsiadło się na wzgórku miasto, jak baśń jakaś czarowna z dawno ubiegłych wieków: wizya rzeczy dawno prześnionych i dawno już zapomnianych, a nagle, jakby do nowego życia wskrzeszonych tem samem życiem, jakiem ongi żyły — dobrotliwa wizya, która człowieka od rzeczywistości odrywała i przemocą mu wstecz kazała ubiegać: wystrzeliwały w niebo bastyony i wieże obronne, ciągnęły się wokół warowne mury, poza którymi piętrzyły się wysokopienne dachy domostw, dachy rozegrane całą symfonią czerwieni, począwszy od ciemnej, omszałej aż het w górę ku jasnym plamom świeżą dachówką pokrytych rondli — ostrą iglicą rysowała się na tle przeczystego nieba wysmukła wieżyca ratusza, rozsiadły się na niem ciemnemi, misternie narysowanemi sylwetami wieże gotyckich kościołów, ale Janta był ślepy na całą tę niesłychaną, niepojętą piękność, którą jarzącemi oczyma, wpółotwartemi usty wchłaniała w siebie Pola. Na chwilę oderwała się od rzeczywistości — w swoich piękności najwięcej stęsknionych snach nie zdołałaby wymarzyć równie cudnej baśni, wdychała w siebie jej czar, wgarniała go w swą duszę, by już go na wieki w siebie zakląć, a nagle spojrzała na Jantę i serce jej lodem się ścięło.
Janta nie widział nic prócz rozczesanych wierzb na mokradłach nadrzecznych, smukłych topoli przydrożnych i tych pól, zagonów i łanów i tych łąk bogatych, których trawa wydała
Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.