Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

mu się w poszumie wiatru, gdyby sfalowana powierzchnia ich jeziora.
Patrzył, patrzył, a coraz boleśniej kurczyła mu się dusza. Coś, jakby ciężki, zawodzący lament — tak! lament! innego słowa nie mógł znaleść na to, co teraz czuł.
To pewno była niedziela — bo tym samym blaskiem niedzielnym rozścieliło się słońce tu na tej obcej ziemi, jak tam u niego — ta sama przytajona cisza, jak przed Podniesieniem w ich małym kościółku, ta sama odświętna uroczystość w powietrzu, co mgławą światłością nad weselnemi godami rozrodczego życia ich pól zalegała.
Niedziela w powietrzu — niedziela nad rozmodlonemi polami, w cichym poszumie wiatru wśród olszyn, kalinek i młodej dębiny, który mu grał w uszach takie dalekie, takie swojskie melodye — tylko w duszy jego Wielki Piątek, gdy już dzwony oderwały się od dzwonniczych belek i do Rzymu powędrowały po błogosławieństwo — nie! po absolucyę dla jego grzesznej duszy, dla syna marnotrawnego, który najświętszą spuściznę ojców i praojców swoich zaprzepaścił: ziemię swoją!
Zerwał się:
— Pójdźmy stąd!
Pola słyszała wszystkie jego najskrytsze myśli, rozgłośniej jeszcze, jak gdyby je był na cały świat wykrzykiwał. — Pola wiedziała, jak trujące zielsko udręki i tęsknoty i bólu jęło się rozrastać na zielonej łące jego duszy i Pola wszystkiemi siłami jęła z niej wypleniać chwasty i kąkol i blekot i złą bylicę, pełła tą bezustannie chwaszczącą się glebę z bezgraniczną miłością, ale od tej chwili, gdy Jantę dosięgła zatruta nieuleczalnym jadem strzała, wymierzona z cięciwy zdradzieckiego łuku — tam, w tem obcem mieście na obcej ziemi — stała się bezradna.
Błądzili z miejsca na miejsce: nigdzie już spokoju — ni-