Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

wiązkowych śpiewów i deklamacyj wiejskich dzieciaków, schludnych i zdrowych — poszli na żniwne pola, gdzie ich w tej chwili żniwiarze i żniwiarki opasywali powrósłem: Janta chętnie się wykupywał kilku rublami na baryłkę wódki — patrzyli na snopy czerwonej pszenicy, poukładane w nieprzeliczone mendle i zdawało się, jakby ich miłość, ich szczęście promieniowało na zewnątrz bezgraniczną łaską: wszystko wokoło żyło ich radosnem szczęściem — i ziemia i ludzie i przeźrocz nieba i ciemna toń jeziora.
Tęsknota wżerała się coraz głębiej w ich serca: tłukli się od jednego wspomnienia do drugiego, jak dwojga ptaków, które się znienacka dostały do potrzasku — ogarnął ich drażniący niepokój, szukali zapomnienia, wszystkiemi siłami starali się opędzić wizyi ich ziemi, ale ta bezlitośnie ich wszędzie ścigała, chwytała za ich strudzone głowy, wkręcała mściwe pazury w ich włosy i odwracała ich oczy tam — w tą mgławą, zaczarowaną dal, gdzie coraz wyraźniej majaczyły się łany ich pól pszenicznych, w poświście wiatru kołysały się wysokie trawy bujnych łąk:, szeleściał tajemniczo zwarty las trzcin, sitowia i tataraku nad tem jeziorem, tem jedynem, nad którego czarnem uroczyskiem rozścieliło się niebo z wszystkimi swoimi cudy, całą swoją zmianą i przemianą, swoimi błękitami i purpurą groźnego majestatu burzy i czarującą sennych gwiazd poświatą — to jedno, jedyne niebo, którego czar gasił i zdmuchiwał z pamięci osławione cuda nieb Zachodu i Południa.
I coraz głębiej wgrzebywali się w wspomnienia przepastnego mroku tej ziemi, do której już wrócić nie mogli.
Wrażliwość ich na to wszystko, co ich dotychczas odurzało, stępiała, a w ustawicznej włóczędze z miasta do miasta, okrzyczanych i sławionych z bogactwa zabytków architektury i sztuki ognisk najwyrafinowańszej kultury, wynosili li tylko rozkoszną, a tak bolesną pamięć tych godzin, które razem o zmroku aż w późną noc spędzali nad rozpamiętywaniem naj-