katna siateczka żyłek krwionośnych w ustawicznej przemianie coraz ta nowym urokiem barwiła.
Usta! Och te pełne słodkie, gorące usta, ten tajemniczy, kosztowny kwiat jej duszy, z którego bezustannie ssał rozkosz i ukojenie i brał z nich coraz to świętszy sakrament miłości!
Czem były teraz dla nich muzea, świątynie, najwspanialsze wytwory kultury!
Przytulali się do siebie o zmroku i snuli bogate przędziwo wspomnień, które razem przez ten błogosławiony rok na swej ziemi spędzili.
Wspominali, kiedy on ją pływać uczył... Cięli nożykami grube łodygi sitowia, zbierali w snopy, wiązali powrósłami wysokiej trawy w jeden silny wał, na którym Pola całem ciałem swobodnie położyć się mogła, bo wał ją unosił.
— Teraz ramionami razgarnij wodę i znowu ręce składaj — teraz je znowu rozkładaj, tylko nie tak gorączkowo, nie tak gwałtownie, ruchy muszą być miarowe, bez niepotrzebnych wysiłków...
Trzymał jedną ręką wał, płynął obok ruchem jednego ramienia i dawał wskazówki: coza rozkosz, gdy poraz pierwszy puściła się sama na jezioro bez pomocy wału — jaka była z tego dumna i szczęśliwa, że pokonała żywioł, że woda jużby jej schłonąć nie mogła, że chociażby się łódź na środku jeziora wywrócić miała, ona już swobodnie do brzegu dopłynie!
I pokochała jezioro, które ją dotychczas bezwiednie straszyło, którego się lękała, gdy w przejażdżkach czółnem nagły wiatr się zrywał, bo wiedziała, że już teraz niczem jej nie grozi — pokochała je, jak kochała swego dzikiego wierzchowca, który pod nią chodził, łagodny, jak baranek, gdy na niego siadła.
I godzinami całemi krążyły ich myśli naokoło tego jeziora.
Wspominali, gdy sobie kazali o późnej nocnej godzinie osiodłać konie i wyjechali poza wieś, pełną zapachu świeżo zwie-
Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.