Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

naście godzin konnej jazdy bez wytchnienia — nie czuł zmęczenia, bo rwał się niespokojnie, by widokiem swej ziemi napoić swoje spragnione oczy — zaledwie zdał pułkownikowi raport, zaledwie otrzymał od swoich podwładnych raporty i nakazał spoczynek, wykradł się z obozu, by wreszcie to na jawie ujrzeć, co dniem i nocą w snach snu i snach na jawie w duszy jego dotychczas żyło: ziemię jego... tak! jego! miał już ją raz, utracił, a teraz ją na nowo zdobędzie: krwią własną!
I znowu patrzył i patrzył, a dusza jego posępniała.
Przypomniał sobie, jak jeszcze przed paru miesiącami studyował mapy, jakim szlakiem nieprzyjaciel pójść musi, a zawsze tak wtedy wypadało, że tak, czy owak, musi ziemia jego znaleść się na terenie operacyi wojennych — i nie pomylił się... przypomniał sobie, jakim gorącym żarem rozżagwiała mu się dusza na myśl, iż stanie na ziemi ojców, których wielkie czyny chwilę był przepomniał, a teraz w tysiącraki sposób winę swoją odpokutować pragnął: wszak był u celu wszystkich swoich najgorętszych tęsknot — wszak teraz rozścieliła się przed jego oczyma ta ziemia, którą miał może już jutro z wściekłej paszczęki najzacieklejszego wroga wyrwać i tem swoją najcięższą winę odkupić i wszystek ból w sobie zagoić i wszelką plamę swej duszy własną krwią zmazać — więc czemuż nie odczuwał wobec ziszczenia najśmielszych, niepojętych do niedawna jeszcze nadziei, że stanie na tej swojej ziemi — a, jak obłąkany refren powtarzało się, gubiło i nawracało to bezustanne: jego ziemia! — jakaś uporczywa, maniacka psalmodya, monotonny, litanijny respons — czemuż teraz nie odczuwał już onej radości, onego wesela, onego w krzyż rozciągniętego na zimnych płytach kamiennych posadzki kościelnej, wdzięcznego błogosławieństwa pokutniczego rozgrzeszenia, którego tak gorąco wyczekiwał?!
Tęsknota za Polą, żywym bólem mu dojadała i coraz większą trwogą biło jego serce na myśl, że... że... nie śmiał nawet