Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

rzuci na bagnety, wtedy on wściekłą szarżą konnicy... oddychało coś w nim głęboko wielkim tryumfem. —
Liczył: tam za pierwszą połacią pola jeden rów — najsłabszy zapewne, tak sobie dla zwabienia — chyba, że puszczą zatamowaną wodę rzeczki... czarnoziem, więc się w błoto zmieni, teren dla koni bardzo utrudniony — trzeba wroga uprzedzić, nie pozwolić mu na tą operacyę — potem cmentarz i dwa pola, które w tym roku nie są obsiane i stoją ugorem — tuż za cmentarzem drugi, trzeci i czwarty rów: prawdopodobnie najsilniejsze rowy — tam się nieprzyjaciel najgłębiej zakopał... we wsi samej, — rozważał głęboko położenie każdej chałupy i przypuszczalną możliwość obrony w nich wroga — we wsi samej? Tam już przeważnie wszystko zniszczone, nawet z dworu nic nie pozostało — chybaby jeszcze ogromna, murowana stodoła w tyle, poza dworem, o ile jeszcze zburzoną nie została, mogłaby być ciężką przeszkodą — tam mógłby się doskonale wróg usadowić i bronić...
A wciąż biły w nim dzwony i wołały na ratunek — komu?!... Z wądolców i parowów, koryta rzeczki, poszarpanych jelit ziemi jął się wyczołgiwać upiór, straszliwy, krwią ociekający — wyciągał ku niemu ramiona, trząsł nimi i obchlustywał go krwią.
— Milcz! wrzasnął — zgrzeszyłem, porzuciłem Cię, sprzedałem, ale teraz przyszedłem Ci na ratunek — moją krwią najserdeczniejszą, życiem całem Cię wykupię...
Nie dość Ci tego?!
Skorniała groźna, już już, przekleństwem mająca miotać ziemia jego — umilkła. Tylko z olbrzymich oczodołów, jam głębokich, granatami powyrywanych, ziało ku niemu przeraźliwe, przebolesne spojrzenie, a z tysiąca ran lała się krew bez końca... nie! to nie krew, któraby z wnętrza wypływała, miał to złudzenie, że ziemia pokrywa się płatami krwawiącego się śniegu w coraz to wyżej piętrzących się warstwach...