Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

Jezu, Jezu! jakby przebrnąć przez ten głęboki śnieg krwi?! Jak tą ziemię odgrzebać z pod tej olbrzymiej warstwy śniegu krwi?
Czuł, że gorączkuje, ale równocześnie wiedział, że coś jeszcze spełnić musi, zaczem stąd odejdzie.
Potarł czoło, a nagle padł na kolana, wyciągnął się, jak długi, całował ziemię, wgryzł się w nią zębami, wpił w nią palce swoich rąk, wił się na niej w skurczach szarpiącego go na wsze strony ciężkiego płaczu: ziemia się uspokoiła, oddychała głęboko, krwawić przestała i w jego duszę wlewać się jęła łaska ukojenia i rozgrzeszonej winy — tulił się do macierzystego łona i szeptał miłośnie: krwią moją Cię odkupię i z wrogiej paszczęki wyrwę — najserdeczniejszą krwią moją!...
I było, jakby go dobre, przebaczające ramiona otulały, uczuł w duszy jakoby świetliste łyskanie: kojącą poświatę głaszczących, świetlistych rąk — rąk Poli!
Teraz zwlókł się z ziemi: jeszcze raz obrzucił oczyma miejsca, gdzie kiedyś złociło się żyto, czerwieniała pszenica, białym kobiercem tatarki rozesłały się zagony wśród pól jęczmienia i owsa, a teraz nic prócz szańców, okopów i rowów — popatrzył w stronę, gdzie ongiś pyszniły się bogate łąki — dwukrotnie odbywało się tu w lecie sianożęcie — dziś nic prócz olbrzymiego kretowiska: dreny z min dynamitowych wydajność ich niezadługo w nieskończoność podnieść miały.
Coraz więcej mroczniało i posępniało w jego duszy. Czuł dobrą, słodką, kojącą poświatę rąk Poli, ale było to, jakby chciały przed nim ukryć coś złowróżebnego, jakby go chciały milczkiem łagodzącą pieszczotą na coś złego przygotować.
Miał ochotę zawołać na cały głos: Mów mi wszystko! Powiedz mi całą prawdę! ale wraz się opamiętał i z wzrastającym lękiem czuł tylko, że obezwładniająca ciepłota jakiegoś