Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

cze — krzyżem się na Tobie rozłożę w pokutniczej pracy i ciężkim znoju — i znowu mnie pokochasz i przebaczysz synowi Twojemu.
A wszystko przez Polę, córkę Twoją, ziemio moja!
Czerwonem złotem łanów pszenicznych mienią się jej włosy, kryniczna czystość Twych zdrojów przeziera w jej oczach, członki jej silne i giętkie, gdyby pręty wikliny nad brzegiem tej rzeczki która Cię przecina:
Słyszysz ziemio?!
Jej sny, jakby odbicie rzędu srebrnych topól nad Twojem jeziorem, rojenia jej duszy to wzloty ptactwa polnego ku słońcu, które się nad Tobą wzbija i zbożne hejnały wyśpiewuje, głos jej, jakby przesycony tajemniczym Twoim oddechem, jakbyś na jego strunach, gdyby na niebosiężnej harfie Twoje najtajniejsze hymny wyśpiewywała — cieszysz się ziemio?
Ale ziemia tylko raz po raz głucho stęknęła — pewno gdzieś tam wybuchł spóźniony granat — może wstępny akord do jutrzejszej bitwy — zajęczały znowu w jego sercu przeciągłe dzwony — dalekie, złowróżebne — tęk-tęk sygnaturek rozrywał szeroko płynącą falę ich rozbujałych, lękliwych jęków, a wysąsiedziałe choiny i buki i olchy szumiały w ciemności nocy rozpacznymi zawodami z nad pni przez granaty zwalonymi trupami swoich odwiecznych towarzyszy.
Czajka co chwilę się potykała o jakieś zwalone drzewo, o jakiś dziwacznie wyszczerbiony pień, o zwał, jakby ostrą siekierą ściętych gałęzi, o olbrzymie korzenie z ziemi powyrzucane, jakby były jakimś apokalyptycznym pługiem od samego dna powyorywane.
Jakieś ciemne przeczucia miotały jego duszą, smutne rozhowory prowadziły między sobą osierocone drzewa: siebie samego uczuł jakby świetlistą jakąś postać z szerokimi skrzydłami, krążącą nad wsią jego, której już nie było, wsłuchującą