Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

— A ile rotmistrzowi pozostało z całego szwadronu?
— Ośmdziesięciu paru najwyborowszego żołnierza — reszta padła w Karpatach — a czem dla jazdy Karpaty były o tem pan pułkownik najlepiej wie.
— Gdybym miał kaszkiet na głowie, zdjąłbym go teraz z najgłębszą czcią.
Janty twarz promieniała zwycięzkim tryumfem.
— Nieprzyjaciel — ciągnął w febrycznem podnieceniu — będzie czekał na atak naszej piechoty, cały swój ogień na nią skieruje — ja tymczasem wypadnę huraganem z moimi ludźmi z parowu, — zaczem nieprzyjaciel się spostrzeże, będzie nasza piechota przy pierwszym rowie a ja już tymczasem zdobędę te skośne — i... i ziemia moja będzie wolna i naszem będzie zwycięstwo — odrzucimy jednym rozmachem połowę wroga na kilkanaście mil, a drugą w jeziorze potopimy.
I znowu zapanowała wielka cisza.
Janta siadł na stołku i był szczęśliw, że już wszystko wypowiedział — czekał już tylko rozkazu.
— Tylko się spieszyć trzeba, rzucił po chwili odruchowo przez zęby, bo zdawało mu się, że już parę godzin upłynęło tego straszliwego wyczekującego namysłu Ponikły i wlepił trawione gorączką oczy w twarz pułkownika.
Chciałby ją widzieć rozgorączkowaną, rozpromienioną, pewnością zwycięstwa pałającą, a ujrzał ją zimną, twardą i w głębokim namyśle skupioną.
— Olbrzymie ofiary, bąknął wreszcie Ponikło.
— Ale okupią może miesięczny jeszcze, bezcelowy postój na tem samem miejscu, szarpnął się Janta, lecz w tej chwili powstał salutując, pomny karności żołnierskiej i znowu siadł, jako, że nogi pod nim drżały.
— Pan, panie rotmistrzu przemęczony — siwe oczy Ponikły wświdrowały się aż w dno duszy Janty.
Janta był w takiem podnieceniu, że z trudem się opanowy-