Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

Janta przeczytał kartkę:
— Na koń! rzucił adjutantowi.
Janta dosiadł Czajki. Ale szlachetne zwierzę, jakby coś przeczuwało, nie mogło ustać na miejscu, rzucało się niespokojnie w bok, jęło tańczyć wokół, Janta ją dobrotliwie uspokajał:
— Nie bój się Czajka — nie bój! jedziemy na zwycięstwo — ziemię naszą zdobędziemy — ty mi dopomożesz!
Głaskał ją i klepał po karku, a w miarę, jak cały tężał ogromnym kamiennym spokojem, koń pokorniał i stał się potulny.
Janta obejrzał się za siebie:
Oczy jego ludzi pożądliwszą jeszcze mocą zwycięstwa się jarzyły, jak zwykle, a serca ich gwałtowniejszą niecierpliwością rwały się na krwawy taniec. Zwartą gromadą siedzieli jego ułani na koniach w sprawnym ordynku w czwórkach, bo szeroki parów dozwalał na wygodne rozwinięcie szeregów.
Tak dobrze — tak — to pewne zwycięstwo — Polo raduj się! zawrócił swą Czajkę, stanął w strzemionach:
— Naprzód chłopcy: Musimy zwyciężyć! huknął.
— Zwyciężymy!
Janta jął wyprowadzać resztki swego, w Karpatach silnie poharatanego szwadronu z parowu na otwarte pole.
Przy wylocie parów coraz więcej się rozszerzał, tak, że po piętnaście koni obok siebie stać mogło — szeregi coraz swobodniej się rozwijały.
Słyszeli nad sobą skowyt wybuchających w powietrzu granatów, przeraźliwy poświst szrapnelów: jeden nieustający, upiorny dwój-głos, ale zbyt byli do tej monotonnej muzyki przyzwyczajeni, by zwracać na nią choćby najdrobniejszą uwagę.
— Trzeci pluton pozostanie w rezerwie; zakomenderował Janta — pierwszy i drugi za mną! spiął konia, szablą wskazał