Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

kierunek: w okamgnieniu rozwinął się zastęp sześćdziesięciu ludzi w szyku bojowym i rozszalałą burzą rzucił się ku okopom nieprzyjaciela.
Z boku szeroką linią, w czterech po sobie następujących szeregach pędziła już piechota z najeżonymi bagnetami do ataku i na nią, cały morderczy ogień karabinów maszynowych wroga był skierowany: nieprzyjaciel widocznie nieprzeczuwał obecności konnicy polskiej.
— Naprzód! wołał gromkim głosem Janta i tracił coraz więcej poczucie siebie samego — nie wiedział już teraz, czy wogóle istnieje, nic nie słyszał tylko oczy jeszcze były dla jawy otwarte.
— I tylko szablą bezustannie wskazywał kierunek, przegiął się przez kark Czajki i pędził w oszalałym pędzie naprzód.
I tylko wiatr świszczał w uszach, konie brzuchami zdawały się ziemi dotykać, a z pod ich kopyt porozrywana ziemia obłokiem w górę się wzbiła — jednym dzikim rozmachem przesadzili wysuszone łożysko małej rzeczki, której nieprzyjaciel nie zdążył jeszcze spuścić, przewalili się huraganem przez miejsce, w którem pierwszy skośny rów przylegał do poprzecznego i dopadli do pierwszego rowu, w którym nieprzyjaciel zasłonięty pierwszymi rowami poprzecznymi, zdobywanymi teraz przez polską piechotę, czuł się na razie bezpiecznym.
Tym nagłym atakiem ułanów wróg był tak zaskoczony i tak docna oszołomiony, że żołnierze zgłupiałemi, wybałuszonemi od przestrachu ślepiami porzucali broń i ręce do góry wyciągali: upiór, któryby się był nagle zjawił, nie mógłby ich więcej przestraszyć, jak ten szatański, niespodziewany atak.
— Naprzód! zacharczał Janta i w więcej jeszcze rozjuszonym rozpędzie, pijani zapachem krwi i tryumfu rzucili się na drugi rów.
Tu już ich powitano jedną, drugą i trzecią morderczą salwą wystrzałów. Obok na lewo i na prawo wspinały się i dęba sta-