Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

w świetlistej mgle był Palę ujrzał, chwilę zesłabł, ale wraz wyprężył się w strzemionach, wskazał szablą kierunek:
Pola! coś się w nim rozkrzyczało i znowu posłyszał jakoweś dzwony złowieszcze...
Ale nie miał czasu na dalsze myślenie, — na słuchanie — teraz ten rów jeszcze tylko: A ślubów dokona!
Nieprzyjaciel miał czas oprzytomnieć.
Stary oficer rosyjski w trzecim rowie spokojnie obliczał siłę konnicy polskiej, która w tym opętańczym rozpędzie wydawała mu się z początku być jakąś niesłychaną, przepotężną nawałnicą żywiołową — a teraz z blizka okazała się garścią kilkudziesięciu szaleńców.
Ślepie oficera rozjarzyły się podziwem i zachwytem:
Wot geroje! wyrwało mu się z pod serca, a równocześnie zakomenderował:
— Pal!
Salwa stupięćdziesięciu karabinów rozerwała powietrze raz drugi i szósty w krótkich odstępach — opętany szałem zwycięstwa szereg ułanów wygiął się, rozerwał się tu i ówdzie — konie zwalały się na siebie: tworzyły się poplątane wały wijących się w przedśmiertelnych konwulsyach ciał końskich i ludzkich, dziwacznie z sobą poplątanych — tu i ówdzie coraz gęściej wylatywali śmiertelnie ranni jeźdźcy z siodeł, tratowani jeszcze przez własnych towarzyszy — całe powietrze rżało obłąkanem Hura! a Janta jakby w niebo wrastał nieludzką mocą, krzyczał, stojąc w strzemionach, zwrócony ku swoim — straszny, potężny, wniebowzięty:
— Naprzód! Jeszcze sto, jeszcze pięćdziesiąt kroków, krzyczał nieludzkim głosem... Zwycięstwo! Moja ziemia! moja!
Wot geroie! mamrotał stary nieprzyjacieski oficer i z zimnym kamiennym spokojem mierzył swoim rewolwerem w Jantę.
— Wspanialszego orderu dostać nie mogę, jak gdy go po-