szpitalnych, wiedział jakiego hartu, jakiej ofiarności i zaparcia się siebie potrzeba, by módz im podołać, więc zniesie ten straszny cios — Bogu — Ojczyźnie na ofiarę!
Spochmurniał nagle i zaciął zęby:
— No i cóż, pomyślał — cóż znaczy to biedne osobiste szczęście, ten biedny, choćby najsroższy ból osobisty? Tam na cmentarzu przy kościółku w Kruszy kopią teraz groby dla trzydziestu sześciu chrobrych ułanów, którzy wraz z Jantą okupili wielki szmat ziemi, którzy śmiercią swą przenajświętszą — Władek mimo woli zdjął kołpak z głowy — przypieczętowali ogromne zwycięstwo: więc cóż tu waży ból niewieści nad śmiercią męża-bohatera?
Kazał się prowadzić do lekarza, zarządzającego szpitalem.
Lekarz wybiegł mu naprzeciw:
— Zdumiewające zwycięstwo! wykrzyknął rozpromieniony na progu.
— Janta je swą śmiercią okupił.
— Janta padł? Lekarz patrzył zdumiony na Władka.
— Padł! przyjeżdżam właśnie, by jego żonie ostatnie jego słowa zlecić.
Lekarz przybladł.
— Dziwne rzeczy się dzieją... już ona tych ostatnich słów nie posłyszy... ujął Władka za klapę od mundura i szepnął mu prawie do ucha dziwnie uroczyście i tajemniczo — to był ostatni granat nieprzyjacielski, ale celny — trzech ciężko rannych i siostrę Polę, która właśnie nad nimi czuwała, śmiertelnie ugodził.
— Żona Janty nie żyje? pytał Władek, zatoczył się zdumiony i potarł czoło...
— Siostra Pola nie żyje! Dziś rano zmarła...