Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

W tej samej chwili wściekły ryk granatu... Zrobił nowy wyłom w murze — w szerokim łuku rozsypały się wokół poprzez do ziemi przykucniętych żołnierzy gruz i cegły...
— Kiepsko celują, mruknął Ponikło i poszedł dalej — radzę Panu przykucnąć, powiedział jeszcze — Pan stojący, zbyt dobrym celem.
Nie posłuchał rady... Nie myślał o niebezpieczeństwie — stał i patrzył, bo była weń wstąpiła jakaś wielka, święta, bezbrzeżna cisza...
Ogarnął okiem cały horyzont — wązką dolinę w dole, zwolna wspinające się wzgórza naprzeciw — cały ten teren lekko pofałdowany, tu i ówdzie stroma ściana, stercząca nad wygiętą linią grzbietu — a kiedy tak patrzył i patrzył, kiedy widział mnóstwo wznak wywróconych trupów, zwalonych bagnetem z wzgórza w dół, innych w krzyż rozłożonych, jakby w świętą ziemię się wgrzebywali, innych zasię wkulonych w siebie gdyby jeże, gdy się na nie nastąpi — kiedy ujrzał, jak się z zbitego stosowiska trupów, splątanych, zda się, w jedno potworne cielsko, wyczołgiwał raz po raz człowiek-pokraka, który w worku swej poszarpanej poharatanej skóry dźwigał z ciężkim trudem porwane mięśnie, potrzaskane kości — gdy tak patrzył na te gęsto trupami zasiane wzwyża i kotlinę, nad którą się wspinały, stało się w nim coś niepojętego...
Patrzył spokojnie — bez najmniejszego wzruszenia — jakby patrzył na rój walczących z sobą mrówek — patrzył obojętnie na to piekielne żniwo ludzkiej zaciekłości i nieludzkiego gniewu i tytanicznych, rozpasanych szałów, rozjuszonych zmagań się — wygasło w nim doszczętnie uczucie jakiegoś osobistego niebezpieczeństwa i nic nie pozostało w jego duszy, jak tylko uczucie bezgranicznego zdziwienia...
A — a... a! Więc to jest życie ludzkie — jego cel i Przeznaczenie?!
Przedarł się poza front, kładący się pokosem pod celnym