Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

wał się nagle: ot! teraz tam, gdzie oficerska szabla stalą w górę błysnęła: to oficer, który po poległym kapitanie objął dowództwo — tam! tam! Wspiął się na palcach, zmierzył i w tej samej chwili zniknęła szabla, okręciło się w górze wokół siebie ciało oficera i padło bezwładnie na ziemię.
— W samą wątrobę — zaśmiał się chłopak.
— Schowaj łeb — ryknął Nieczuja i w tej samej chwili świsnęła kula, zerwała mu kaszkiet z głowy, poczuł jakieś gorąco wzdłuż ramienia — padł na ziemię instynktownie i wraz zwalił się obok niego martwą kłodą młody chłopak.
— Dziś jeszcze będziesz w raju — szepnął Nieczuja — może zemną razem...
I tak w gorączkowej wizyi, stokroć potężniejszej i rzeczywistszej od wszelakiej istotnej rzeczywistości, przeżywał Nieczuja każdy moment morderczej walki, setki poruszeń, które się na jawie w jeden ruch zlewały, rozczłonkowywały się teraz w chorym jego mózgu na pojedyńcze, dla siebie istniejące momenty, myśli, które błyskawicznym, zaledwie świadomością dające się uchwycić, pędem podczas walki w mózgu jego się wichrzyły, nabierały teraz przerażającej wypukłości, kojarzyły się w szerokie, patetyczne okresy i coraz szerszymi kręgami i coraz wolniej i faliściej rozlewały się naokoło tego pytania: czem w całym tym niepojętym zamęcie, tej piekielnej burzy, która zdawała się ziemię z posad wyrywać i fundamentem niebios trząść — czem jego śmieszne, głupie Ja!?
Czemże wola jego? Przecież niczem więcej, jak tylko jednym atomem w przeolbrzymiej masie gazu, której za ciasno w kotle, w jaki wtłoczona została i nagle w gniewnem napięciu ściany jego rozwala?
A byt cały jego? Chyba niczem więcej, jak cieniuteńką niewidzialną niteczką w olbrzymiej masie mięśni tego potężnego cielska, które w dzikim gniewie wściekłemi pięściami broni swych świętych praw!