Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

Uroczyściał i pokorniał tem przeświadczeniem maluczkości swego Ja. Śmiesznym i ordynarnym wydał mu się lęk przed śmiercią, lęk niedostrzegalnej komórki, jednego mikroskopijnego ciałka krwi, chimerycznego atomu w olbrzymiej kolumnie gazu, niewidzialnej niteczki w potężnym mięśniu, miażdżącym miliony wrogów — jakoż śmiesznem, głupiem i ordynarnem wydało mu się przerażenie i groza, z jaką on marny jakiś leukocyt rzucał się na obce ciało, które się dostało w organizm do jakiego przynależał — rzucić się musiał... przeraźliwą śmiesznością wydał mu się wstręt i obrzydzenie, że niszczy i morduje i pochłania obce, dla jego organizmu szkodliwe komórki i ciałka, że pomaga rozwalać ściany zbyt ciasnego kotła...
Jakie to głupie!
Błogosławił kuli, która w setkach nieprzyjacielskich karabinów tkwiła, a która go za chwilę wznak rozłożyć mogła, witał ją zdala, bo cóż mu mogło dać życie jeszcze wznioślejszego nad to przeświadczenie, które teraz z taką bolesną rozkoszą każdą komórkę jego mózgu wypełniało i jaką każde włókno jego nerwów drżało...
Śmieszną i głupią igraszką wydały mu się w tych szalejących orkanach dwóch wrogich żywiołów, osobiste szały namiętności — osobiste cierpienia...
Śmieszną i głupią igraszką...
— Tak!
I jakby chciał się w tem przeświadczeniu silnie i mocno z szeroko rozstawionemi kolumnami swych nóg utwierdzić, powtórzył raz jeszcze:
Śmieszną i głupią igraszką...
Cóż on to jeszcze chciał powiedzieć? W czem jeszcze głębiej się utwierdzić, o czem to jeszcze tak dokładnie siebie samego przekonać, że na ogromnym ciężkim kłosie jego samopoznania wszelaka wątpliwość nie zaważyłaby więcej nad delikatny pyłek nasienny?
Jęknął głucho.