kać dostojnem wyzbyciem się swego osobistego Ja, rozlaniem się tego głupiego Ja w olbrzymim organizmie całego Narodu, wypełzło nagle z jakiejś cieniuteńkiej szpary w kształt długiej, ślizgłej żmiji z szyderczo, kpiąco mrugającemi oczyma, a raczej zimnym uśmieszkiem kata, który nowe, niesłyszane jeszcze dotychczas tortury przygotowuje.
A wraz ozwał się dyszący, nienawistny szept — tuż nad jego uchem:
O! straszny kusicielu! Jak piekielny był ten słodki jad, któryś mi w żyły zastrzyknął, jak przemożna trucizna, która mi oczy oślepiła, mózg obłędem szału spowiła, obezwładniła me członki, żeś mógł się nimi gdyby omdlałą od żaru słońca wicią powoju owinąć!
— Przeklęty, przeklęty! zawyło nagle wokół niego.
Czuł dokładnie jak ślizga, długa żmija okręciła zwojem obręczy jego serce i głośno w nim się rozrzechotała.
— Podstępny kłamco! — słyszał ale to już nie był szept — to jakby jakaś cicha, rozanielona muzyka — tak! kojący chór anielski, ach jak słodki i uroczysty! — tylko skąd się biorą te piekielne słowa do tej muzyki wniebowzięcia?
Dźwignął się z ziemi i w przeraźliwym niepokoju nadsłuchiwał.
Muzyka się zbliżała, słyszał ją coraz rozgłośniej z daleka i z blizka, ale teraz seraficzny hymn anielskiego pienia przedzierzgnął się nagle w ordynarny, karczemny wrzask, skowyt, rozwycie wściekłych pijanych głosów:
— Coś zrobił z czystą gołębicą? Czemuś splugawił święty przybytek czystego Romowe, do którego Cię brat-przyjaciel wprowadził?!
— Łotrze! zerwał się na równe nogi, bo słyszał dokładnie głos Rogosza.
Przetarł oczy, ale nic nie widział prócz rzadkich już przebłysków błyskawic na ciemnem niebie i nic nie słyszał prócz
Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.