Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

nością można posłyszeć kierunek, w którym główna bitwa się rozgrywa — ale o tem teraz marzyć nie było można.
— Panowie oficerowie do mnie! zawołał Ponikło, nie odejmując lornetki od oczu.
W mig obstąpiło go pięciu oficerów.
— Jakie straty dzisiaj? — czyścił szkła lunety i na nowo przyłożył je do oczu.
— Około 50-ciu zabitych, przeszło 70-ciu rannych... oficer Kozicki zabity.
Ponikło zdjął kask — oficerowie pochylili odkryte głowy.
— Straty olbrzymie — ciągnął Ponikło, — jest nas teraz zaledwie dwustu. Nieprzyjaciel odważny i w olbrzymiej przewadze — jeden jeszcze atak, a jesteśmy straceni, bo — zachłysnął się — amunicyi nam zabraknie. Z tylnej armii nie otrzymamy tak rychło pomocy, chyba, żeby się cud jakiś stał. Przytem dostaliśmy się w ten fatalny obręb powietrza, że nie słyszymy huku armat bitwy, która się gdzieś poza nami rozgrywa, więc nie wiemy, w jakim kierunku. Nie pozostaje nam nic innego, albo się poddać, lub też wytrwać — do ostatniego.
— Do ostatniej kropli krwi! — zawołali oficerowie jakby wyuczonym chórem.
— Nie pomyliłem się na Was, obywatele, i ja tak postanowiłem.
Nagle rozwyło się powietrze przeciągłym grzmotem:
Bez komendy padli wszyscy na ziemię.
Opodal w dole podwórza zamczyska padł granat, zarył się głęboko w ziemię, rozszarpał ją i rozjuszoną lawą geyziru wyrwały się z głębokiego otworu kawalce sypkiej ziemi, buchnęła w górę chmura piasku, zmieszana z kawałami żelaziwa i gradem z wnętrza powyrywanych kamieni.
— Rozpoczyna się piekielny taniec — mruknął Ponikło. — Oficerowie na stanowiska, przypuścić nieprzyjaciela choćby na dwieście kroków i szczędzić amunicyi — zakomenderował.