Ludzie jego oddziału byli, jakby zarażeni wścieklizną Nieczui.
Piorunem i huraganem stał się Nieczuja.
— Kosy! ryknął — ujrzał jak pod pierzchające żołdactwo napędzał oficer w szale wściekłości na pianą obryzganym koniu nowy oddział uciekającym na pomoc.
— Kosy!
Chciałby teraz jednym zamachem ściąć wszystkie łby w bezpamiętnym pędzie podlatującego w górę oddziału nieprzyjaciela.
A nagle przystanął zdumiony i znowu było, jakby to wszystko, co się naokoło rozgrywało, to wcale nie On widział — znowu zapomniał na chwilę, jak się nazywał. Całkiem nie On — czem on był? Komórką, ciałkiem krwi, atomem — ale w tej chwili się opamiętał.
Aha! Ohydne tchórzostwo! — znowu chciał swoje Ja skryć w nędznej komórce, zagrzebać się chimerycznem ciałkiem w potężnym strumieniu krwi, znowu pragnął zapomnąć o tem, że był Duszą, wszechświaty ogarniającą, sprawiedliwym Sędzią i Władzcą nad Życiem i Śmiercią.
Straszliwa watra pomsty onej oszukanej nocy, w której miał być poczęty mąż wielki, a wylęgła się nędzna komórka, przypuszczalny atom, z większą siłą jeszcze rozżagwiła się w jego mózgu.
Stał chwilę, czuł, jak się rozrasta w ogrom tego Ja, które wszystko w siebie wchłonęło: nie zważał na bagnety, w pierś jego zmierzone, ani na kule rewolwerowe, dla których gdyby stercząca skała był doskonałym celem, krew mu się lała z czoła, gorącym strumieniem ściekała po całem ciele, a nagle błyskawicznym ruchem rzucił się na najbliższego żołnierza, który nań nacierał, wyrwał mu bagnet i jak piorun w szaleńczych skokach cisnął się na oficera: duszę i wolę świeżego nieprzyjacielskiego zasiłku.
Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.