Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

oficerów, którzy jeszcze przy życiu zostali — nikt już komendy nie słuchał: ślepa panika gnała ich piekielnym wichrem przestrachu w dół:
Całe wzgórze zostało oczyszczone.


III.


Z daleka i z blizka słychać było huk armat, sygnały trąbek i na pianą pokrytych koniach wpadło na podwórze zamczyska kilku żołnierzy:
Jeden olbrzymi, niebo przedzierający ryk:
Zwycięstwo!
— Oficerowie do mnie! — rozległ się donośny głos Ponikły.
Trzech ich zasalutowało.
— Otrzymuję wieść — Ponikło drżał poraz pierwszy z wzruszenia — że dywizya nasza w krwawej i strasznej bitwie zwyciężyła... Ponikło łamał się i gniewny był na siebie, że w tej wielkiej chwili, niezdarnie słów dobierał...
— Zrobiliśmy swoje, dzięki nieludzkiemu bohaterstwu Rogosza, który wczoraj ubezwładnił bateryę nieprzyjacielską, dzięki Nieczui, który dziś...
Urwał.
Na podwórzu ruin zamczyska powstało nagłe poruszenie: czterech żołnierzy dźwigało na noszach w ciężkim trudzie martwe cielsko Nieczui: wyglądało to, jak stratowana, w skrzepłej krwi spłukana, z ziemią zbabrana kupa mięsa tu i ówdzie odziana na strzępy zdartymi łachmanami.
Ustawili na środku nosze — wokół przyklękli żołnierze — a obok stał Rogosz, który przywodził całemu konduktowi.
Było coś przerażającego w tej strasznej chwili.
Cisza, wielka, parna cisza.
Na kamiennej twarzy Rogosza nie było widać wzruszenia,