Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

Do obozu komendanta Ponikły doszła głucha wieść o zbliżającym się nieprzyjacielu. Z poblizkich kwater wojennych dawano znać, że widocznie wszystko przemawia za tem, iż wróg pragnie obejść kilkokilometrowe bagna, moczary i torfowiska, aby z dwóch stron oskrzydlić kilka batalionów polskich, wegnać ich w błota i doszczętnie zniszczyć.
Wobec tego powziął Ponikło śmiałą myśl, by siły swoje rozsypać w tyralierkę, schować się w bagnach, ukryć się w trawach bachorzy, która powyżej chłopa sięgała — użyć każdej kupy torfu za kryjówkę zarazem i strzelnicę, z której nacierającego żołnierza doskonale będzie można prażyć — a ponieważ o użyciu armat nie było mowy, więc walka, która się odbędzie na bagnety, krótkie pałasze, noże rzeźnickie, rewolwery, dawała wobec niesłychanego zapału wojennego polskich ochotników wszelkie szanse zwycięstwa.
Nie dać się wciągnąć, ale zwabić nieprzyjaciela na bagna, a potem w nich go potopić — rozroić się na wszystkie strony, nie dać nieprzyjacielowi ani spokoju, ani na chwilę spoczynku, tumanić go ułudą rozporządzania znacznemi siłami przed — za sobą i wokół siebie, zmusić go do rozdrabniania własnych sił i bezustannych utarczek w pojedynkę, by potem nagłym pierścieniem się związać i jednego z nich żywcem z tego okleszczenia nie wypuścić, takim był śmiały plan operacyjny Ponikły.
Trzeba było jednakowoż przedtem doskonale się zapoznać z terenem, co było niesłychanie trudnem, bo o tym czasie po długich wiosennych deszczach cały kilkokilometrowy obszar moczarów był zamieniony w jedno topielisko.