Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

lękniony, że nawet pod nieobecność ojca trwożliwie się rozglądał, czy go nagle gdzie nie ujrzy, czy go znowu najniespodziewaniej w świecie na swej drodze nie spotka, czy nie otrzyma napomnienia, nie posłyszy przypowieści o niepotrzebnym trutniu i nie zostanie zapędzony do książek, których nienawidził, do tych wszystkich zajęć, które mu ponoć mózg kształcić miały, a do których niewypowiedziany wstręt uczuwał.
Pomnął starego guwernera, który widocznie był w zmowie z jego ojcem, bo go na chwilę z oka nie spuszczał, śledził go, gderał bezustannie, strofował, prawił od rana do nocy moralne nauki i wciąż jeszcze nauki, bezdusznym, mechanicznym sposobem wkuwał w mózg jego początki łaciny: chłopiec, który od ukochanej matki w mig nauczył się języka francuskiego, okazał się nagle tępym i niepojętnym nieukiem.
I tak rósł w tej starczej, zgryźliwej, życia i młodości nienawidzącej atmosferze — stał się w sobie zamknięty, przebiegły, podejrzliwy, dojrzewał przedwcześnie, a w duszy jego jęły się rozrastać najsprzeczniejsze instynkta, które się wzajem ścierały, zaciekle z sobą walczyły, podstępnie się zmagały, by po zdradzieckim rozejmie zacieklejszą jeszcze walkę wszcząć.
Nie! Nie! Nie chciał o tem myśleć, a jednakoż wciąż musiał do tych lat budzącej się wiosny — rozśmiał się gorzko — do tej swej wiosny życia wracać. Słońce dopiekało w marcu, a w maju szron warzył zieleń i kwiecie.
Wtedy — tak! wtedy wyhodowało się w nim bujnie chyłkiem skradające się tchórzostwo obok heroicznych porywów waryackiej odwagi, wrodzoną czystość zniechlujał brudny cynizm, egzaltowanym wybuchom uniesień i wniebowzięć towarzyszyło stale szyderstwo, kpina i drwiny, wiarę jego mąciła płaska podejrzliwość, wzgardliwa nieufność, a powagi pełna skromność, nieśmiałość i wstydliwość myśli i uczuć deptał śmiesznym snobizmem, pyszałkowatą wyniosłością i komedjaństwem pozy.