Strona:Stanisław Przybyszewski - Requiem aeternam.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

wał: cieszyłem się z tego; teraz już umyślnie krzyczałem.
Przytomność na chwilę mnie nie opuściła.
Było, jak gdybym przyłożył długie, delikatne obcążki do zgangrenowanego miejsca, którego zębami uchwycić nie mogłem; a teraz ciągnąłem powoli, powoli — o, to była straszliwa rozkosz.
Tak, tak: trzeba było jeszcze raz po raz gwałtownie podrywać, to więcej jeszcze bolało.
Naraz począłem się trząść na całem ciele, fala ultrafioletu poczęła biedz coraz gwałtowniej w dzikich bałwanach wstecz, coś rwało mnie w tył, szarpało, przemocą rzucało, jak gdyby mi silną pięścią straszne razy w piersi wydzielano.
Wiedziałem, co to ma znaczyć, ale nie miałem odwagi o tem myśleć — nie powinienem tego wiedzieć, i naturalnie nie wiedziałem — nie, nie, nie!
Podskoczyłem: byłem przecież tak wesoły, tańczyłem i gwizdałem jeden długi, przeciągły ton.
Całą mą duszę skierowałem na niego; wsłuchiwałem się w niego, pieściłem, głaskałem, stwo-