Strona:Stanisław Przybyszewski - Requiem aeternam.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

uderzenia. Rzucasz rękę na klawisze z taką mocą i zaciekłością, jakby w nich tkwiło to wszystko, co w Tobie zamiera.
Tylko włosy zawsze w nieporządku — musisz je szczotkować.
Spojrzała na mnie z figlarnym uśmiechem, ale ja byłem zmęczony, syty i wstręt przegryzał mi duszę.
— Co ci jest — spytała nagle.
— Nic!
Patrzała na mnie wylęknionemi oczyma i przytuliła się do mnie.
— Kochasz mnie — pytała i przesuwała lekko swą piękną rękę po mej głowie.
— Może być; nie wiem.
Odsunąłem zwolna moje krzesełko.
Patrzała na mnie z tem samem przerażeniem i przestrachem, z jakim patrzał na mnie mój stary pies, gdym go musiał zabić.
Oparłem głowę na rękach, patrzałem w szklankę, by nie potrzebować spotykać się z jej oczami.
Widzisz, jeżeli ktoś jest tak zdegenerowany