Strona:Stanisław Przybyszewski - Requiem aeternam.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.
Z

Zewnątrz stało się wnętrzem, jawa — snem, — rozkosz obrzydłym jadem, a ból wstrętną pijawką, co się do serca przypiła i krew z niego wyssysa.

A Ty? Gdzie jesteś? Żyjesz jeszcze? Umarłaś? Nie wiem. W mózgu moim pełno przerw i tam, a pomiędzy pojedyńczymi, świadomymi stanami braknie połączenia przyczynowego.
A zresztą — to wszystko drobnostka, rzecz nic nie znacząca.
Teraz jedno mnie tylko obchodzi. Cóż teraz?
Ale rzeczywiście, z całą straszną grozą powagi i pewności śmierci, pytam się: cóż teraz?
A jeżeli Bóg rzeczywiście istnieje? Jeżeli dusza rzeczywiście nieśmiertelna, a w jednym kościele katolickim można naprawdę osięgnąć zbawienie?
Ale brak mi wiary, wiary, wiary.
Wiara w Charcota i w boskie dopuszczenie przy opętaniu. —
Wiara w Kant-Laplace i Darwina a równocześnie w stworzenie świata w siedmiu dniach. —