Strona:Stanisław Przybyszewski - Requiem aeternam.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

światy błądzą samotnie i same o siebie się roztrzaskują.
O ponieś mnie, ponieś, gdzie gęste snopy gwiezdnych promieni w dół spływają, gdyby struny o siebie trącają i z nieskończenie cichą, drżącą, gdyby pierze edredonowe, miękką harmonią świat cały zapełniają —
Ponieś na jakiś punkt, gdzie siły przyciągające wszystkich słońc się znoszą, a ja stracę i ciężar i wagę i wszystkie stosunki do czasu, przestrzeni i środka —
Och ponieś, ponieś z skrzydły krzyczącemi radosne fanfary, skrzydły, co w dzikiej tęsknocie rwą się ku gwiazdom, ponieś tam, gdzie cała ma wielkość skurczy się w maleńki, głupi atom —
Gdzieś w bezatmosferyczne światy, gdzie kształty moje stopnieją, jak młody śnieg na południowem słońcu, gdzie się z wszechświatem zleję i jak lejąca się lawa meteora w kosmiczny ocean spłynę:
Rwij, szarp, nieś na przekór głupiemu prawu ciężaru i materyi —