Strona:Stanisław Przybyszewski - W godzinie cudu.djvu/92

Ta strona została przepisana.

— O głowo ty moja,
tyle razy tuliłem Cię do mego łona, tyle razy obwisłaś w mym uścisku, przechylałaś się w żarach mych spragnionych ust, obezwładniona dreszczami rozkoszy opadałaś na miękkie posłanie, —
raz jeszcze wtul się w moje łono, rozlej ton Twych gwiezdnych promieni na mojem ciele — opaszę splotami twych jedwabnych zwojów gdyby królewskim naramiennikiem ramiona moje,
o głowo Ty moja, o złoty strumieniu włosów, o strugo złota roztopionego!



W kotlinie u nóg jego zaległa czarna noc — jedno tylko światełko żarzyło w kształt tlącej się głowni.
Już nie rozpaczał. Tylko cicha tęsknota za temi oczyma, co swe gwiazdy odbijały w głębiach jego duszy taką bezmierną miłością, takim wielkim bólem i taką krwawą rozpaczą. Tylko cicha tęsknota za temi dłońmi, co tysiączne swe linie, całe swe rozpaczne losy i przeznaczenia w twarz jego wrażały. Tylko cicha tęsknota za jej szeptem, za jej smutnym uśmiechem, za tą mroczną zadumą, co raz po raz na jej białem, jasnem czole zalegała…
Już nie rozpaczał. Bo wiedzał, że pójdzie do niej; połączy, zleje się z nią w odwiecznem łonie, które jego i ją porodziło.