Ich pierze było już całkiem krwią obryzgane, pióra skrzydeł fruwały w powietrzu i coraz gwałtowniejsza i zacieklejsza wrzała ta szalona walka.
Aż nagle stary samiec uderzył swego rywala tak silnie w skrzydło, że mu je złamał.
Okaleczony ptak zachwiał się na chwilę w powietrzu, spadł na dach stodoły, chwilę chciał się zaczepić w słomie, którą dach stodoły był poszyty, lecz równocześnie zarył mu mściciel swój dziób w same piersi.
Ta rozkosz, z jaką okręcał swój dziób w gorących wnętrznościach, a krew strumieniem pryskała w górę!
Jeszcze jeden zapis śmierci skrzydłami, a ptak, śmiertelnie zraniony, stoczył się z dachu na ziemię, tarzał się w ostatnich śmiertelnych podrygach, zarył się dzióbem w trawnik, a krew, co z ran płynęła, barwiła spiekłą trawę czerwoną pianą.
Ale wściekłość zwycięzcy nie była zaspokojona. Rzucił się na gniazdo, pokaleczył samicę, silnem uderzeniem skrzydeł wyrzucił ją z gniazda, porozbijał jaja, roztłukiwał skorupy, a potem odleciał na łąkę, gdzie stał długo w majestatycznem zamyśleniu.
Nagle, tknięty jakimś nagłym zamiarem, odleciał. Zraniona samiczka siadła na opustoszałem gnieździe.
I nadszedł wieczór.
Nigdy nie widziałem nieba, płonącego w tak straszliwych żarach. Było, jak gdyby obce światy się paliły, a łuna ich pożarów ciskała krwawe zarzewie z poza krańców ziemi na niebo. Aż na środek nieba tryskała czerwień kagańców tego wściekłego światła, a czerwona żagiew zapanowała nad mrokiem zachodzącego słońca.
Nagle rozległ się w powietrzu straszliwy wrzask, klekot, szum zaciekłych skrzydeł: co najmniej dwadzieścia bocianów zebrało się na łące.
Nagle cisza.
Strona:Stanisław Przybyszewski - Z gleby kujawskiej.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.