„Las szumiał
A szumy jego wnikały powoli
W wszystkie me żyły. Krwi mej każdy atom
Zdawał się zmieniać w miljonową cząstkę
Jakiejś symfonii i zlewać się razem
Z szumem, z szelestem, z pomrukiem i szeptem
Drzew, konarami, chwiejących nademną
I tajemnicze przejęły mnie dreszcze.
I wnet uczułem, że szumiące drzewa
Nie nad mą głową tak szumią, lecz we mnie.
Doznałem wrażenia, żem się przedzierzgnął w jeden z tych jaworów, buków czy klonów lub świerków a potem, że ci liściami naodziani boru tego mieszkańce, zrośli się w olbrzymie jakieś pradrzewo, rozparli tę nikłą uwięź cielesną, która już nie gniotła, i mą prawdziwą stali się istotą.
A teraz odrzućmy to hasło symbolizmu, z którem się tyle błazeństw, śmieszności, snobizmu powiązało, powróćmy do rodzimych i daleko prostszych określeń.