Siedzę i myślę, czemu cię kochać musiałem.
Serce rozpala się wspomnieniem, jaśnieje przebłyskami ognia, co w najtajniejszej głębi mej duszy się żarzy.
Zmrok wieczorny w kościele wiejskim. Głęboka, zaparta cisza. Cisza oczekiwania czai się na sklepieniach i ścianach. Cisza w parnem upojeniu kadzideł. Cisza w głuchym, jakoby podziemnym odgłosie organów.
Kamienne filary rzucają gęste cienie: ostre i czarne plamy przy głównym ołtarzu, co się w blasku setek świec jarzy, niejasne i rozpłynięte w średniej nawie, a pod chórem rozlane w ciepłych pieszczotach półzmroku. A jakby odległe drganie powietrza rośnie coś i płynie przez kościół, wznosi się, jakby ciche westchnienie, pręży się jak tygrys, przysądzony do skoku, a na raz pęka cisza, ryknęły organy, a z żelaznych objęć ciszy i czekania wyrywa się pieśń straszna, potężna; pieśń, co mury rozpiera i groby rozsadza, pieśń bólu i dnia sądnego:
Salve Regina.
I znowu noc. Iskrzy się niebo, o! iskrzy się, jak olbrzymia przestrzeń przed dworcami wielkich miast. Miliony świateł; jeden olbrzymi las rozpalonych pochodni. Światła i światełka wichrzą,