Strona:Stanisław Tarnowski-Mowa nad grobem ś. p. Lucyana Siemeńskiego.djvu/5

Ta strona została uwierzytelniona.

który miał się skończyć tryumfalnym powrotem do ziemi obiecanej, uczestnicy wszystkich zapałów i wszystkich zawodów, wszystkich udręczeń i wszystkich poświęceń, czy walczyli z nadzieją zwycięstwa, czy szli na wygnanie szukać sprawiedliwości u Boga i ludzi, mieli w duszy jakiś popęd silny, jakąś moc i jakąś tęgość uczucia, która w nas mniejszych budzi cześć i podziw, a nie bez zazdrości. Jak żeby dwa wielkie fakta ich młodości, odrodzenie poezyi i wojna roku 1831, były wykuły ich żywot i ukształciły ich duszę, w każdym z nich niemal, zostało na zawsze coś powstańca, i coś poety, w każdym żarzą się iskry tych ogni które wielki poeta „był zdolny przelać w serca słuchaczy“ a choć błądzenie po wszystkich emigracyjnych manowcach, i wszystkie smutki późniejsze pochyliły im głowy i zmarszczyły czoła, przecież na dnie dusz została taka czerstwość, jak żeby po pół wieku jeszcze grała w tych duszach ulubiona śpiewka „nie masz pana nad ułana.“
A w tem pokoleniu złożonem z poezyi i z miłości ojczyzny, mało który nosił i przechował tak wyraźne ślady czasów z których był, jak ten z którym rozłączyć się tak ciężko, ten nie tylko pamiętny, nie tylko rzadki przymiotami i zasługą, a zdolnością znakomity, nie tylko godzien wiecznej czci i wdzięczności, ale ten dobry, ten serdeczny, ten drogi Lucyan Siemieński.
Budzi się on do życia na głos tej „najrańszej piosnki, którą zadzwonił skowronek,“ oczarowany pięknością, uniesiony zachwytem, marzy, roi, kocha, śpiewa, i jak oni wszyscy woła: dalej z posad bryło świata,“ wita „jutrzenkę swobodę i widzi za nią „zbawienia słońce.“ A kiedy „słowo stało się czynem, a Wallenrod Belwederem“ idzie się bić. A kiedy