Strona:Stanisław Tarnowski-O Rusi i Rusinach.pdf/45

Ta strona została przepisana.

mu nawet popu się opiera, to w łańcuchach ze zbrodniarzami pędzą ich gdzieś w stepy, na Sybir. Zesłano tak naprzód przeszło dwadzieścia tysięcy ludzi do guberni i Saratowskiej (jeszcze w Europie). Sądzono, że po takiej karze przejdą już na schyzmę. Gdy nie chcieli, zapędzano dalej, za góry Uralskie, do Azyi, na Sybir, po kilkadziesiąt albo po kilkanaście osób razem; a często tak, że gdzieindziej musi iść mąż, a gdzieindziej żona – gdzieindziej rodzice, gdzieindziej dzieci...
Pisują ztamtąd czasem ci męczennicy prawdziwi, wierni zawsze i stali, cierpliwi i mężni, i nawet prześladowcom swoim przebaczający – jak święci. Może uda się kiedy i Krakusowi jakie ich listy ogłosić.
A tymczasem tu u nas, w Chełmskiej i Podlaskiej ziemi, zawsze tak samo. Rząd mówi, że Unii niema, ale prześladuje ją dalej: a szatańskie prawdziwie wymyśla sposoby na to, żeby coraz więcej ludzi do swojej wiary zmusić. I tak naprzykład, rzecz była zwyczajna i powszednia, że gdzie łacińskiego kościoła nie było, tam dzieci łacinników chrzciły się w unickiej cerkwi. To wystarcza, żeby ochrzczonych tam łacinników, a nieraz ich potomków w trzeciem i czwartem pokoleniu zapisać na schyzmatyków! Chrzcili się w cerkwi, więc musieli być, albo muszą być prawosławnymi. Małżeństwa między łacinnikami a unitami były bardzo częste. Jeżeli teraz pop lub urzędnik wynajdzie, że ktoś miał babkę czy prababkę unitkę, zaraz podaje do urzędu, że on z żoną i dziećmi powinien być prawosławnym. Żeby zaś zachować pozór niby to sprawiedliwości, wzywają proboszcza łacińskiego na tak zwaną komisyę mieszaną, i zapytują go jakie ma dowody na to, że ten lub ów jego parafianin jest naprawdę katolikiem.