był Polakiem, lecz Francuzem lub Niemcem, to urzędowi historyografowie sztuki nieomieszkaliby zapewne takiego osobnego miejsca dla niego zachować.
Dla nas Polaków ma on wyjątkowe znaczenie. Naprzód jest jedynym poetą, jakiego wydały u nas wypadki roku 1863.
Może to naturalne, może tym poetą mógł być malarz tylko, nie pisarz. Od piszącego żąda się zawsze konkluzyi, jakiejś myśli dodatniej i podnoszącej. Rok 1831 i emigracya, wydały poetów, bo takie myśli, takie prawdopodobieństwa lepszego obrotu rzeczy u nich były, lub powstały. Krasiński mógł pisać pomiędzy rokiem 1831 a 1848, bo mógł czemś dobrem, podnoszącem, pocieszającem, poezyę swoją zakończyć. Dziś na czem poeta oparłby taką koukluzyę, gdzie dojrzałby chociaż najbledszy blask Przedświtu? ani w nas, ani zewnątrz nas, a poezya z konkluzyą rozpaczliwą byłaby zła i zabójcza. Dlatego nikt jej nie żąda, dlatego jej niema; krzepiącej być nie może, innej bodajby nigdy nie było. Ale jakikolwiek jest obrót i skutek zbrojnego powstania, choćby najsmutniejszy, to w każdem jest strona jedna wielka i domagająca się wyrazu, śladu, rzecz piękna i święta, poświęcenie i cierpienie. Słowo powinno obejmować więcej, powinno sądzić teraźniejszość i wskazywać przyszłość; ale malarstwo, które z natury swojej tego przeznaczenia nie ma i mieć nie może, ono może poprzestać na tej jednej stronie, dać jej wyraz, zachować jej pamięć. O politycznych i społecznych skutkach ostatnich wypadków ona mówić nie może, nie może ani nas złą konkluzyą zabijać, ani nam dobrą podchlebiać; to zaś co w tych wypadkach było pięknem i świętem, poświęcenie i cierpienie, to ono oddać
niony szczęściem, wśród wiosennego wieczoru, z śliczną kobietą, idą przez pola i łąki, po których dwoje dzieci wystrojonych, wypieszczonych, goni za motylami i kwiatkami. Na drugim, po wojnie, miejsce to samo, i ta sama kobieta prowadzi te same dzieci, ale w żałobie, wywiędniala, smutna. Jestto ładne, przejmujące, zwłaszcza drugi obrazek, ale jest zupełnie jak żeby robione przez jakiego ucznia Grottgera, który nie źle naśladuje swego mistrza.