Strona:Stanisław Tarnowski - Chopin i Grottger.djvu/66

Ta strona została przepisana.
60
St. Tarnowski.

biedak skarży na zimno, aż do wiosny: na inne niedostatki dłużej. Przecież nie traci odwagi, ani nawet fantazyi. Chce i musi dać sobie radę. Co chwila naciąga nowy papier na deskę, układa w głowie nowy obrazek, a zawsze żołnierski. To Czerkiesy z Moskalami, to Kirassiery Wallensteina ze Szwedami, to z Turkami Węgrzy. Pochwał i grzeczności dużo, czasem nadzieje dobrej sprzedaży (od zmarłej świeżo[1] księżnej Schwarzenberg między innemi, której uprzejmością, układem i pięknością młody chłopiec wrócił olśniony): ale dni i tygodnie przechodzą, o obrazki nikt nie pyta, aż pewnego dnia biedny, ze ściśniętem sercem zapisuje, że cztery najlepsze musiał sprzedać jakiemuś handlarzowi za piętnaście reńskich!
Z latem dzienniczek bywa czasem zaniedbywany: może praca, może ulubione z kolegami ekskursye za miasto, dość, że rzadziej, coraz rzadziej zachodzi się do milczącego powiernika i nieodstępnego zrazu towarzysza. Aż wreszcie, po 7 Lipca 1855 znajduje się w dzienniczku z wielkiem podziwieniem 15 Stycznia 1856. I wtedy wielkie wyrzuty sumienia.
»Przeklęty, przebrzydły jestem z mojemi słabościami i nałogami«, tak się ta spowiedź zaczyna. Zdawałoby się po takim wstępie, że Bóg wie co złego zrobił; tymczasem z rachunku sumienia pokazuje się, że się z wydatkami nie dość rachuje, że raz pójdzie do kawiarni choć mu się jeść nie chce, drugi raz kupi krawatkę bez której mógł się był obejść, rano wstawać nie lubi i dlatego czasem lekcye opuszcza:

»ale muszę się poprawić, muszę mieć dawną siłę nad sobą, wytrwałość w pracy i wstrzemięźliwość«.

Musiał istotnie chłopiec próżnować i bałamucić się trochę, ale nie bardzo; tego dowodzą najlepiej same te jego zgryzoty. Że się w nim coś trochę zmieniło, to wnosić trzeba ztąd, że w dzienniczku nie pisze już jak dawniej co dnia »zasnąłem po pacierzu«. Zresztą to samo życie kłopotliwe, biedne, a przecież swobodne; te same co niegdyś życzenia, żeby przecież

  1. r. 1873.