Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

szczęścia. Taki, jaki i teraz można tu i ówdzie znaleźć: pośrodku słoneczko, a po obu stronach słoneczka dwie pięćdziesiątki rewaszowym pismem wyryte. To znaczy: „mnohaja lita, do stu lat“. Nad tym pierścionkiem zdaje się odmówiono szesnaście przemówek, podług ilości fasoli, zawartej w jednym ze starych pudełeczek w komorze Szumejowej.
Cieszył się Foka, bo w zimie polepszyło się uczonemu człowiekowi. Miał to za dobrą wróżbę, za wpływ swego pierścionka. Przyszła wiosna i choremu znów się pogorszyło. A że nie mógł usiedzieć na miejscu, wciąż chodził, gadał, bardzo gorączkował się byle czym, ciągle chciał poprawiać ludzi i stąd ciągle narzekał na tych głupich i bezbożnych ludzi górskich — w końcu raz jakoś tak rozkaszlał się, że umarł. Foka płakał za uczonym jak za ojcem, sam mu sprawił pogrzeb i urządził goszczenie huczne na posiedzeniu pogrzebowym. O tym jakoś nieboszczyk nie mówił nigdy, że posiedzenie to pogański zwyczaj. Nie lubił biedak mówić o śmierci.
Pamięć i cześć zmarłego hucznie świętowali ludzie w chacie Buligowej. Żal im było tego sieroty, co tyle mądrości miał, a nic mu to nie pomogło. Zgasł z dala od swoich, z dala od rodu swego, od pańskich obyczajów i od honorów pańskich. Buliga i młody Foka suto ugaszczali gości pogrzebowych, to wędzonką, to banyszem, to wódką, to miodem. Zatem i zabawiali się szczerze przy nieboszczyku w gry, zwyczajem przepisane. Bawili się naprzód w żużukało.[1] Żużukali z zapałem, aż chata drżała, a z daleka słychać to było jakby organy grały. Bawili się w młyn, chłopcy pod ławką w sieniach stukali i hałasowali, jakby młyn prawdziwy turkotał. Bardzo głośne też były targi gazdy z kupcami Żydami i jeszcze głośniejsze kłótnie Żydów między sobą. Jak zazwyczaj w tej zabawie. A gdy odgrywający Żydów-konkurentów aktorzy, niby to wyrzuceni przez gazdę, wylecieli na dwór, to tak rejwachowali, że aż na Synyciach było słychać. A z chaty raz po raz grzmiał śmiech potężny. O żadnej z zabaw nie zapomniano. I sroka skrzeczała i koza rogata gryzła dziewczęta i Ormianin galopował po chacie koniem rozhukanym, aż okna dzwoniły i dziada-żebraka chapały kobiety, a zazdrosna baba tak je waliła po kożuchach, jakby z pistoletów strzelało.

Pili ciągle a wciąż wspominali nieboszczyka, życzyli mu

  1. rodzaj talarka.