Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

carstwa niebiesnego. Ani zwady nie było żadnej, ani nikt nawet nie przemówił się przykrym słowem, grzecznie przemawiali do siebie i słodko, chociaż wcale głośno. Tak to — po chrześcijańsku — świętowali posiedzenie koło ciała biednego pana czy profesora.
Buliga oddał Foce książki i listki pożółkłe. Foka ślęczał nad nimi, wyczytywał zwrotkę za zwrotką, stronicę za stronicą. Było tam dużo o sadach, o jabłoniach, o gruszach, były i takie książki, w których choć słowa poszczególne rozumiał, żadnego sensu nie mógł się doczytać Foka. Ale nie mógł znaleźć tych książek, których szukał, nie mógł się doszukać tego, co chciał wiedzieć. Kto wie, co się stało z tamtymi tajemniczymi książkami...

Foka, zwłaszcza podczas świąt i niedziel, nie zaniedbywał książek, czytał je, a czasem przepisywał sobie powolutku. Z czasem umiał na pamięć, powtarzał całe stronice, nie otwierając książki. Na razie nawet to, co te książki pisały o sadach i sadowinie, nie przydało mu się. Dla swoich obliczeń połonińskich, dla politków, dla wesnarek i zymarek miał inne pismo. Były to rewasze.[1]

  1. Dotąd jeszcze zachowało się w górach prastare znakowanie na drzewie i obliczenia tak sporządzane, by zainteresowani mogli się w razie potrzeby kontrolować wzajemnie. Podobne im karby i wręby znane były w starożytności słowiańskiej. Jeśli gazda wynajmuje komuś połoninę na lato (tak zwany politok) i ma otrzymać w myśl umowy od dzierżawcy pewną ilość mleka lub bryndzy, w miarę odbioru należności obaj zacinają zgodnie na kłodzie lub deszczułce, którą rozcinają na dwie części i w razie obliczenia znów przykładają rozcięte części dla sprawdzenia stanu rozrachunków. Podobnie dzieje się przy wspólnych większych wypasach, gdzie jest zainteresowana większa ilość ludzi, oddających swe trzody na lato. Właściciel, dzierżawca połoniny, zwany deputatem, albo watah otwiera niejako rachunek osobno z każdym. Przed zmieszaniem trzód watah i każdy właściciel trzód, tak zwany miszjennyk, zacinają wspólnie na drewienku ilość owiec dojnych. Po nakarbowaniu rozcina się deszczułkę; większa część, zwana kłodą, zostaje u wataha, a mniejszą, zwaną rewaszem, zabiera miszjennyk. Po złożeniu obu części widoczny jest zawsze stan rachunków. Wewnątrz notują karbami ilość owiec jałowych. Same cyfry i karby, zmieniające się w różnych częściach kraju, na ogół przypominają cyfry rzymskie. Osobno zakarbowuje się miarę pierwszego udoju. Miszjennyk ma otrzymać szesnaście razy tyle bryndzy, ile zdojono mleka przy pierwszym udoju. W miarę odbioru bryndzy w ciągu lata zacina się ilość berbenic, a osobno mirtuki i mniejsze miary. Tak zakłada rachunek i tak się rozlicza watah z każdym miszjen-