Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

już biedni to tylko wódką. Na Wielkanoc nawet ksiądz święcił wino, albo i wódkę, umyślnie kropił flaszki święconą wodą, aby to nie zaszkodziło chrześcijanom, aby do grzechu nie przywiodło.
Foki nie brakło nigdzie, na żadnym świętowaniu, na żadnym zebraniu liczniejszym. A że Szumej postarzał się i Foka był właściwym gazdą na starej grażdzie, dom jego stał otworem dla wszystkich. A choć nie był przy drodze, każdy tam zajrzał albo i zajechał, aby dowiedzieć się, co się dzieje, aby się zobaczyć i nabyć z ludźmi. Foka, jak dawniejsi gazdowie górscy, nikogo nie wypuścił, dopóki go nie nakarmił, dopóki nie ugościł i nie przenocował. A czasem przygodni goście jakże się natańczyli i naweselili w starej grażdzie Szumejowej! Śpiewów się nasłuchali, muzyki i różnych opowieści. Nieraz zachodzili jacyś obieżyświaty, tak zwani „świtowany“, opowiadali nowiny. Czasem zjawił się taki dziad, co raz na kilka lat opuszczał swój wierch, powiastował o dawności, wskrzeszał ją przed słuchaczami. Jakby serce Wierchowiny zatętniło w starej grażdzie, jakby z zakamarków jej i z podwórców rozszeptały się duchy gazdów i junaków. Nie licząc się z kosztami, urządzał Foka świetne i huczne chramy. Przeszedł w tym jeszcze dawnych gazdów.
Wszędzie miał swoich pobratymów tanecznych. Spotykał się z nimi wszędzie, nieraz aż w Szigecie, dokąd chadzał na jarmarki, także w Polenach węgierskich, w Kosowie i w Wyżnicy. Gdy zeszli się pobratymi, to tak wytańcowywali, aż muzykantom palce puchły. A Foka z pobratymem tańczył i tańczył, czasem przyśpiewując, czasem strzelając dla ochoty. I tak przez całą noc do rana, a potem jeszcze do południa i jeszcze troszeczkę do wieczora, a potem znów przez całą noc.
Co tak tańczyli sobie? Dawne przygody swych przodków i swoje dzieje zobrazowywali. Rozmachiwali się na siebie bardkami, czy tańcząc, czy przysiadając, jakby się odgrażali, przerzucali bardki do siebie, jakby się wyzywali do boju na bardki. Potem, niby to po boju, jednali się, obejmowali za szyję i tańczyli w zgodzie. A potem pędzili gdzieś razem z podniesionymi bardkami, patrząc w dal, szukając wroga. Jakby razem cwałowali przez góry, zdobywali miasta, uciekali od pogoni. Potem dreptali na miejscu niemal, równo, powolutku, lecz mocno posuwając się naprzód, wciąż w koło, jakby spokojny żywot pastuszy przedstawiali. Znów zrywała się mu-